Pamiętasz ten fragment strasznej książki, który najbardziej oddziałuje na wyobraźnię; albo ten oglądany przez palce moment horroru, który wywołuje ciarki wzdłuż kręgosłupa a czasem wyrywa z gardła krzyk, aby bohater nie robił tego, co właśnie zamierza; albo tę chwilę w życiu, kiedy boisz się spojrzeć za siebie i instynktownie przyspieszasz kroku?
Pod koniec listopada wziąłem udział w inspirowanym twórczością Lovecrafta larpie grozy Enuma Elis: dom początku końca, który stał się przyczynkiem do tego tekstu. Nie będzie to w żadnym wypadku relacja ani recenzja gry – przez pierwszą pewnie nie przebrnąłby nikt poza twórcami i garstką współgraczy, druga mogłaby zrobić jej więcej szkody niż pożytku. Chcę się podzielić tylko jednym wnioskiem dotyczącym grozy larpowej i lovecraftowej, który zawarłem w tytule.
Oczywiście mówię o poczuciu grozy a nie odgrywaniu strachu, bo to dla mnie dwie różne rzeczy. Znam ludzi, którzy potrafią płakać na zawołanie, ale to nie oznacza, że automatycznie robi im się smutno. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś daje mi instrukcję, jak bać się na larpie. Co najwyżej – jak przestraszyć kogoś innego. Nie mam nic przeciwko wywoływaniu dreszczyku (przyznam, że na Enuma Elis dawało to sporo satysfakcji), na larpa grozy jadę jednak głównie po to, aby samemu go poczuć.
Im bardziej czekasz, tym bardziej nie nadchodzi. Powiedzenie komuś “bój się” ma tyle samo sensu co “nie myśl teraz o różowym słoniu”. Nastawianie się na moment grozy to jednocześnie jego deeskalacja. To jak z przyjęciem-niespodzianką, które przestaje być niespodzianką, kiedy dowiesz się o nim na chwilę przed otwarciem drzwi (a pewnie też mogłoby nieźle wystraszyć). Groza potrzebuje rozluźnienia, chwili odpoczynku, skrawka codzienności, miejsca, gdzie się jej nie spodziewasz, momentu, kiedy może zastać cię przy normalnej czynności, z ręką w nocniku.
Trudno o grozę w tłumie. To raczej miejsce dla paniki. Opuszczony dom straszy o wiele mocniej niż pełna sala balowa (nie mówimy o fobii społecznej). Na seansie spirytystycznym, któremu przygląda się trzydzieści osób, zamiast obecności duchów poczujemy raczej duszności. Gdzie za krzykiem biegnie kilkanaście osób, tam kończy się strach a zaczyna ciekawość. Grozę w tłumie wyobrażam sobie tylko wtedy, kiedy to on jest zagrożeniem i przyczyną osamotnienia.
Strach kryje się w cieniu. Najgroźniejsze jest to, co nieznane i nienazwane. Tak jak w erotyce silniejsze emocje wywołuje to, co jest ukryte, niż to, co jest na wierzchu, tak w horrorze to, co mignęło nam kątem oka gdzieś w ciemności, nie to, co właśnie przechadza się pod latarnią. Nośnikiem grozy jest niepewność. Wyobraźnia podsunie nam obrazy straszniejsze niż najlepsza charakteryzacja. Na hasło “co to było?” lepszy będzie odzew “przywidziało ci się” niż “krwawa praczka”.
Mniej znaczy więcej. Samotny krzyk przecinający ciszę potrafi zmrozić krew w żyłach. Krzyk przecinający ciszę po raz dziesiąty tej samej nocy raczej zmieni serce w bryłę lodu. Granica między grozą a farsą jest bardzo cienka, a proza Lovecrafta nie ma zbyt wiele wspólnego z poetyką filmów Hitchcocka. Trzęsienie ziemi nie jest potrzebne ani na początku, ani na finał – jeszcze niechcący obudzi się jakiś przedwieczny. Choć muszę przyznać, że poczucie absurdu sytuacji może wywoływać pewien niepokój…
Diabeł tkwi w niuansach. Łatwo rozładować napięcie, tam gdzie wszystko jest czarne albo białe (kalambur zamierzony). Dopiero, kiedy mamy możliwość przyjrzeć się z bliska przez dłuższą chwilę i zauważyć skalę szarości, kontrast zaczyna się zamazywać, pojawia się niepokój. Kiedy nie możemy wierzyć oczom, uszom ani zdrowemu rozsądkowi albo, co gorsze (lepsze?), nie chcemy wierzyć. Co to za szelest? Dlaczego ona tak na mnie patrzy? Co ten mężczyzna schował pod kurtką? Czy ta czerwona plamka za uchem to…
Groza ma trochę wspólnego z romantyzmem, wymaga przygotowania gruntu, poddania się atmosferze, okazania zaufania, wyczucia chwili, subtelnych gestów, drobnych kroków, swoistego flirtu z ciemną stroną. Na larpie potrzebuje czegoś w rodzaju prywatności, bezpiecznej przestrzeni i poufałości. Niezbędne jest zaaranżowanie tej intymnej sytuacji, która towarzyszy nam, gdy zawinięci w kołdrę z zapartym tchem czytamy w łóżku powieść grozy, gdy przy zgaszonym świetle oglądamy horror, kurczowo ściskając poduszkę, gdy idziemy pustą ulicą i towarzyszy nam tylko brzęczenie mrugającej latarni.