„Miasto bez echa” to osadzony w realiach powojennego Lublina larp noir stworzony przez Emilię Kowalską oraz Marcina Słowikowskiego. W listopadzie 2024 roku odbyła się czwarta edycja gry, której organizacją zajęła się Anna Wiśniewska. Wszystkie wspomniane osoby, jak i ja sam, wchodzą w skład grupy LubLarp, w której od ponad dekady razem działamy i organizujemy larpy oraz larpowe wydarzenia. To ważny kontekst, ponieważ dokładam małą cegiełkę do tego larpa — z ramienia Fundacji Teatrikon pomagam w jego budżetowym rozliczeniu. W związku z tym pisanie o „Mieście bez echa” jest dla mnie nieco niezręczne. Uznałem jednak, że ten larp bardzo zasługuje na wpis na lublarpowym blogu, a chęć stworzenia tekstu była we mnie większa niż obawy, że może zostać potraktowany jako zbyt stronniczy.
W „Miasto bez echa” zagrałem po raz trzeci i już ten fakt może być zapowiedzią, że był to do dla mnie larp udany i satysfakcjonujący. W poniższym tekście postaram się skupić wyłącznie na czwartej edycji gry i nie odwoływać się do poprzednich odsłon. O ile miałem pewne uwagi do premierowej edycji, to nie widzę potrzeby, żeby wracać do nich teraz, prawie dziewięć lat później.
„Miasto bez echa” to larp określony przez osoby autorskie jako: lubelski, jesienny, melancholijny. W scenariuszu sięga po motywy związane ze stylistyką noir, realizmem magicznym oraz inspiracje lubelskimi legendami. To dobry przykład tzw. lubelskiej szkoły larpowania, którym to pojęciem na przestrzeni lat określaliśmy w polskim środowisku larpowym gry tworzone przez osoby z Lublina i wpisujące się w pewien charakterystyczny zestaw cech.
W poniższym tekście chciałbym przede wszystkim podzielić się spostrzeżeniami i komentarzami do obecnej formy „Miasta bez echa”, które w mojej ocenie warto podkreślić, warto o nich rozmawiać, oraz które mogą być pomocne dla osób rozważających udział w tym larpie w przyszłości. Chociaż premierowa edycja gry odbywała się w roku 2016, to mam nadzieję, że ten wpis wciąż będzie wartościowym feedbackiem dla osób tworzących i organizujących grę.

Co podobało mi się najbardziej?
„Miasto bez echa” to larp, który w moim odczuciu zaspokaja wiele powracających w larpowym środowisku pragnień i życzeń. Od sięgnięcia po stylistykę noir, przez uwielbiany w larpówku realizm magiczny, po prosty i przystępny format. Jednak tym, co jest najmocniejszym elementem „Miasta bez echa”, jest treść. Treść rozumiana jako fabuła, scenariusz, karty postaci oraz forma, w której te składowe są przekazywane osobom uczestniczącym w larpie. “Miasto bez echa” to bardzo udany miks wskazanych w dokumencie projektowym motywów ważnych dla noir, inspiracji powojennym Lublinem, ale też elementów, które nawiązują lub czerpią z lokalnych legend.
Jestem przekonany, że poziom skomplikowania fabuły „Miasta bez echa” umożliwia naprawdę swobodne rozgrywanie i eksplorowanie scenariusza na różne sposoby. Jednocześnie karty postaci nie przytłaczają, nie liczą dziesiątek stron i nie wymagają uczenia się na pamięć każdego szczegółu. Chociaż zagrałem „Miasto bez echa” trzykrotnie, to zawsze odkrywałem nowy fragment fabuły. Za każdym razem coś mnie zaskakiwało i mogłem doświadczyć trochę innego odcienia noirowego Lublina.
„Miasto bez echa” to larp, który przekonał mnie, że wielokrotne rozgrywanie tego samego scenariusza może być ciekawe i zaskakujące — a to rzecz dla mnie w larpach bardzo ważna. Charakter wciąż pozostaje zachowany i rzeczywiście trafnie opisują go słowa: jesienny i melancholijny. To gra poważna i dojmująca, która w moim przypadku za każdym razem dobrze realizowała postawiony cel: budowała obraz mrocznego miasta, pełnego układów, namiętności i strachu, a przede wszystkim wyrazistych postaci, które nie są idealne, ale za to pełne ciekawych do odgrywania wad. To właśnie na postaciach opiera się larp. Wymaga podążania za kierunkami wskazanymi przez karty, ale możliwość ich interpretacji daje pole do gry. W swoim designie wachlarz subtelnych, ale znaczących różnic i wielu odcieni charakterów, tworzy moim zdaniem niezwykle angażującą i udaną larpową historię.

Co było wyjątkowe?
Mogę wymienić całą listę rzeczy wyjątkowych dla tej gry. Pierwsza to stylistyka noir, która nie jest szczególnie często podejmowana w larpach. Kolejna wyjątkowa cecha to setting — alternatywny Lublin — a razem z nim historie postaci i fabuła. Dodatkowo wrażenie robi, zauważalna w wymaganiach kostiumowych, strona wizualna gry. Można by się również pochylać nad drobnymi, ale ważnymi rozwiązaniami designerskimi, takimi jak np. mechaniki kolorów, wizytówki, fate playe czy koperty dotyczące śledztw. Jednak dla mnie najbardziej unikatową zaletą „Miasta bez echa” jest to… jak łatwo można zagrać tego larpa.
Już wyżej wspomniałem o przystępnych i nieprzytłaczających treściach, ale tych łatwych rzeczy dla osób grających jest więcej. Kostium najczęściej masz już w szafie. Wizytówki sprawiają, że nie musisz uczyć się wszystkich imion postaci przed larpem. Mechanika kolorów podpowiada, co i w jaki sposób można zagrać ze współgraczami i współgraczkami. Mam wrażenie, że konieczne przygotowania do gry w „Miasto bez echa”, to… żadne przygotowania. Może jest to dla mnie szczególnie mocno odczuwalne, bo gra odbywa się w mieście, w którym mieszkam, ale MBE to taki mój wymarzony weekendowy larp.
Na osobny akapit zasługuje rozpoczęcie gry, wyjątkowe z kilku powodów. Po pierwsze, bardzo cenię sobie brak wielkiego wspólnego briefingu, który na larpach bywa długi, nużący i chaotyczny. Mechaniki i zasady MBE są na tyle proste i jasne, że można przyswoić je z wyprzedzeniem — wszystkie są dostępne w dokumencie projektowym. Nie wymagają moim zdaniem pytań czy ustaleń, które musiałyby być robione w gronie wszystkich grających osób. Dostajemy kilkuminutowe, indywidualne odprawy, które często ograniczają się do przekazania rekwizytów i upewnienia, że wszystko jest jasne.
Nie ma również wspólnego startu w lokacji gry, ani przysłowiowego “3.. 2.. 1.. akcja”. Zamiast tego poszczególne postaci (lub grupy postaci) rozpoczynają grę o różnych godzinach w wielu różnych lokacjach. Na trzech edycjach „Miasto bez echa” zaliczyłem już start w formie: prywatnego spotkania w klimatycznym gabinecie, spaceru po ulicach lubelskiego Starego Miasta, oraz kolacji w eleganckiej restauracji. Tych wiele różnych wydarzeń, które mają miejsce w przestrzeni miejskiej, daje unikalny efekt. Wpływa też pozytywnie na reżyserię gry i jasno stawia nas w grupach postaci, z którymi na pewno wejdziemy w interakcje na początku larpa. Wszyscy spotkają się dopiero o wskazanej godzinie w lokacji gry i momencie startu bankietu. Możliwe, że dla niektórych będzie to nawet godzinę albo więcej od chwili, w której rozpoczęli larpowanie.

Co można poprawić?
„Miasto bez echa” to larp, który w 2024 roku odbył się po raz czwarty. Z pewnością przeszedł już wiele poprawek i szlifów. Dla mnie była to chyba najbardziej udana i najbardziej satysfakcjonująca edycja. Trudno mi wskazać jakieś elementy designu czy fabuły, które można by zrobić wyraźnie inaczej. Jest jednak pewien aspekt, na który chciałbym zwrócić uwagę, choć częściowo pozostaje on poza kontrolą osób reżyserujących grę. Wydaje mi się, że może być istotny dla osób grających, szczególnie dla tych powracających.
O ile większość gry toczy się na terenie wynajętej restauracji, to zdarzało mi się również larpować w “Mieście bez echa” w przestrzeni lubelskiego Starego Miasta. Na pewno zachęca do tego forma startu gry, ale również małe patio przy restauracji oraz zapis w dokumencie projektowym zachęcający do zabrania klimatycznego okrycie wierzchniego. Dla osób mieszkających w Lublinie albo tych, które zrobią research, może być zauważalne, że w historiach postaci wspomniane są prawdziwe ulice i miejsca położone stosunkowo blisko terenu gry. Odwiedzenie ich przed lub w trakcie larpa jest łatwe i kuszące — ja zrobiłem to za każdym razem.
Zdarzało się (na wszystkich edycjach, w których brałem udział), że moja gra rozszerzała się nie tylko na patio czy uliczkę przy restauracji, ale i dalsze przestrzenie Starego Miasta. Oczywiście, pozostawaliśmy wtedy z dala od osób reżyserujących larpa, a przestrzeń miejska pozostawała otwarta. To oznacza, że można było trafić różnie: raz próżno było szukać żywej duszy w zamglonym i cichym Lublinie, innym razem ulice były pełne turystów i samochodów. Doświadczyłem klimatycznych spacerów na drugi koniec Starego Miasta, ale też sytuacji, w której trzeba było zamykać bramę na patio, żeby pozbyć się natrętnych osób spoza gry. Chyba najbardziej pamiętną dla mnie sytuacją będzie prywatny detektyw spoza larpa (sic!), który wręczał postaciom z „Miasta bez echa” swoje wizytówki…
O ile trudno mieć pretensje do osób organizujących grę, że czasem udadzą się ekstra sceny na uliczkach Starego Miasta, a innym razem po prostu nie będzie do nich warunków, to wydaje mi się, że podkreślenie tego będzie istotne dla osób grających. Mogę powiedzieć po sobie, że wspominając sceny w przestrzeni miasta z poprzednich edycji, miałem dużą nadzieję, że gwiazdy znowu ułożą się w porządku. Tym razem nie do końca się udało, a wspomniana wcześniej zamknięta brama trochę zahamowała rozszerzanie się gry na uliczki Starego Miasta. Dla mnie było to też małe zdziwienie, bo, pamiętając poprzednie edycje, miałem wątpliwości, czy to celowe ograniczenie przestrzeni gry czy próba uniknięcia spotkań z turystami. Na pewno nie jest to kluczowa rzecz dla MBE, ale miała wpływ na moje doświadczenie. O ile w dokumencie projektowym zapowiedziano, że gra toczy się częściowo w przestrzeni miasta, to wydaje mi się, że krótki dodatkowy akapit o zaletach, ale i możliwych utrudnieniach tego rozwiązania, mógłby być dobrym dodatkiem!

Co pokazała mi ta gra?
Nie tylko czwarta edycja „Miasto bez echa”, ale ten larp w ogóle pokazał mi, że wielokrotne rozgrywanie scenariusza, w którym istotna jest fabuła, treść, tajemnice i sekrety, może być dla mnie bardzo angażujące i ciekawe! Zresztą chyba nie tylko dla mnie, bo w 2024 roku na larpie spotkałem wiele osób, z którymi grałem już we wcześniejszych edycjach. Co więcej, sporo z nich już bezpośrednio po grze deklarowało, że chce zagrać jeszcze raz!
„Miasto bez echa” w 2024 roku przypomniało mi też po raz kolejny, jak łatwy, prosty i satysfakcjonujący jest dla mnie ten kilkugodzinny, wieczorny format, który nie wymaga od osób grających wielkich przygotowań. Ubolewam, że takich larpów nie ma zdecydowanie więcej. Powtarzam (oraz czytam i słyszę!) podobne opinie po każdej edycji „Miasta bez echa”. Chociaż trwa to już od wielu lat, to sytuacja nie zmieniła się diametralnie i nadal mamy deficyt takich gier. Nie widzę ich zatrzęsienia w larpowym kalendarzu, a mnie samemu nie udało się napisać niczego w podobnym formacie. Dlaczego? Wydaje mi się, że chociaż „Miasto bez echa” jest bardzo proste do uczestnictwa, nieskomplikowane w zasadach i przygotowaniach dla grających, to mogło być bardzo trudne i czasochłonne do zaprojektowania i napisania. To może być powodem, przez który niewiele osób decyduje się na taki styl robienia gier. Chociaż niby „wszyscy” chcielibyśmy, żeby było więcej larpów takich jak „Miasto bez echa”, to z jakiejś przyczyny nie pojawiają się one bardzo często. Trudno jest mi znaleźć inne powody, niż trudności w ich projektowaniu i tworzeniu. Pozostaje trzymać kciuki, że znajdą się osoby chętne zainwestować potrzebny czas i energię, a my doczekamy się kolejnych równie udanych tytułów.
Podsumowanie
„Miasto bez echa” powróciło i zdecydowanie mnie zachwyciło! Premiera gry miała miejsce w 2016 roku, ale format, design, fabuła, wszystko, co oferuje ten larp, nadal pozostają dla mnie wyjątkowe. Jest to dla mnie jeden z larpów, które są blisko wymarzonego larpowego ideału. Trochę się obawiam, że kiedyś w końcu zagram w „Miasto bez echa” tyle razy, że ta treść się „wyczerpie” i przestanie mi dawać satysfakcję, ale na razie pozostaje to mglistą obawą. Nie widzę powodów, żeby nie zgłaszać się na kolejną edycję. Mam nadzieję, że się na niej zobaczymy!
