Miejsce zaistniało. Możliwe, że było tam od zawsze, a jednak ktoś dopiero musiał się zorientować, że tam jest i odnotować je w swoich kronikach. Kroniki przepadły wiele lat temu, zapomniane przez świat, a ich autor nigdy nie zaznał nieśmiertelnej sławy, ale Miasto zaczęło istnieć.
Narodził się całkiem nowy świat, bliski innych światów, ale rządzący się swoimi prawami. Gdzieś obok może działy się wiekopomne wydarzenia, ktoś obok zmieniał bieg historii. Lublin jednak miał do przekazania własną opowieść, o zasadach i regułach niepojętych dla kogokolwiek innego. W każdym innym świecie prosty rachunek prawdopodobieństwa uniemożliwiłby zaistnienie pewnych zjawisk. A jednak w Lublinie było możliwe, by zwycięska armia nagle odstąpiła od oblężenia Miasta. Mówi się o jednej strzale lubelskiego łucznika, która powaliła tatarskiego przywódcę, rozbijając siły wroga. Zdarzyło się coś, co zdarzyć się nie powinno, Lublin zatriumfował dumnie. Pożar powinien strawić drewniane Miasto, a jednak mogło zdarzyć się tak, że procesja z relikwią zatrzymała szalejący żywioł. Niemożliwym byłoby pokojowe współistnienie wszystkich kultur i religii, które latami osiedlały się w Mieście, wypełniając je różnorodnością.
Los jednak zawsze toczy się sinusoidą i każde zwycięstwo kończy się tragedią a każdy sukces obraca się w porażkę. Każdy wiosenny rozkwit obarczony jest przyszłością jesiennego obumierania. Miasto kuli się w sobie, obolałe, kiedy kolejne najazdy niszczą wszystko, co budowane było przez wieki, kiedy morowe powietrze wypełnia miejskie mury i zabiera tych, którzy mieli być jego przyszłością. Mimo to Miasto podnosi się powoli, naturalną koleją rzeczy. Z trudem pnie się w górę rzędem kamienic, szarżuje brukowanymi ulicami, pręży się dumnie ratuszem, jakby czyjaś ręka z trudem dźwigała je i opatrywała mu rany.
Nic nie może jednak zawrócić naturalnego biegu rzeczy, losu spajającego cegły miejskich murów, wypełniającego mgłą ulice. Miasto balansuje na krawędzi cudów i nieuchronnego upadku, co chwila przechylając się to w jedną, to w drugą stronę. Przyjęło Żydów, dając im miejsce, pozwalając im się rozwijać, traktując ich jak swoich, by nagle z bólem zdać sobie sprawę, że z chwili na chwilę wszyscy zniknęli, zabrani przez coś okrutniejszego niż epidemia. Szuka starych śladów, porzuconych szmacianych lalek w gruzach żydowskiego miasta pod zamkiem. Nagle rzeczywistość się zmieniła. Zamiast równych rządków domków został pusty plac. I choć Miasto czuje, jakby wyrwano jego część, nie krzyczy z bólu. Pomiędzy brukowanymi uliczkami nie odbija się echo. I tylko obraz Matki Boskiej zalewa się łzami, milcząc. Jednak nikt nie przyjeżdża z pielgrzymkami. Miasto samo musi pocieszyć Matkę Boską, zamykając ją w swoich opiekuńczych ramionach.
I dziś, pomiędzy wąskimi uliczkami, między kamienicami, przy niewielkich skwerkach, którymi ktoś przemyka pośpiesznie, podciągając wyżej kołnierz płaszcza, by uchronić się przed deszczem, znajdują się miejsca dziwne, straszne, bolesne i tajemnicze. Niewyjaśnione nigdy tragedie, historie, które nie doczekały się swojego echa. Baraki, porzucone pod granicami miasta, puste i nieme, niewielkie wzgórze, z którego zniknęła już szubienica, zastąpiona drobną kapliczką, ciągnące się szerokimi pasmami pod starym miastem lochy, które zatrzymały w sobie cierpienia więźniów tak, by nikt o nich nie usłyszał.
Miasto składa się z miejsc tajemniczych, które czają się za każdym rogiem, by opowiedzieć Ci swoją historię – w zaułku przy bramie leży niepozorny kamień, a ponoć każdego, kto tylko go dotknie, czeka nieszczęście. Można też zobaczyć stół, na którym sam diabeł nocą odcisnął dłoń, pieczętując tym sąd, jaki wydał. Sąd sprawiedliwszy niż wyrok miejskich sędziów. Jest relikwia, która sama wybrała miejsce, w którym chciała zostać – konie nie ruszyły, aż skrzynia nie została zdjęta z wozu. I tak Miasto spaja ze sobą miejsca nieszczęść i tragedii z miejscami cudów i zagadek. Miasto, które wnosi się co chwila, by za moment opaść w dół, niespodziewanie.
Dziś przechadzasz się tymi ulicami, w głowie tocząc własne wojny, przeżywając własne tragedie, zupełnie nie myśląc o wiekach patrzących z błyszczących kocich łbów, o twarzach malowideł z kamienic, które są milczącymi obserwatorami od lat. Wszystko się toczy – rozwija, kwitnie, obumiera i przemija. Bezpowrotnie. Dziś bruk zaścielają gazety o wczorajszym skandalu, gdzieś w tle przez chwilę wyją policyjne syreny, ale szybko milkną, nie odbijając się echem.